Czy należy bać się Google? cz. 2

Suma pozostawionych poprzez zapytania Google informacji to my. Pełna wiedza o nas, naszych zainteresowaniach, rozwoju, słabościach.

Mimo istnienia sposobów na funkcjonowanie w Google anonimowo, niewielu to robi, ponieważ bez tego nie mielibyśmy dostępu do innych usług, np. poczty Gmail. Poza tym wiedza, że możemy działać incognito, jest znikoma wśród użytkowników. Przeważa przekonanie, że wszystkim dzielimy się bez ograniczeń.
Podobnie ma się sprawa innych informacji o nas, które trafiają przez naszą skrzynkę pocztową Gmail, czy przez historię naszej aktywności w pozostałych serwisach Google.

Brzmi strasznie… czy mamy obciąć kabel od Internetu, uciekać do lasu? Co się dzieje z tymi danymi? Czy ktoś może je wykorzystać?

Dane, które zostawiamy, teoretycznie, gdyby były dostępne dla kogoś w sposób otwarty, można by wykorzystać na wiele sposobów; w skali micro można zidentyfikować nas, nawet jak nie pozostawiamy naszego nazwiska czy loginu, a jedynie funkcjonujemy jako numer, klucz.

Kilka lat temu na kilka dni amerykański portal AOL.com umieścił plik z historią 500 tys. odwiedzin w ich wyszukiwarce do celów naukowych. Każdy użytkownik był jedynie zaszyfrowanym numerem. Mimo to, w ciągu kilku dni dziennikarzom udało się zidentyfikować kilku przestępców: pedofilów i terrorystów. Historia zapytań opisała ich zainteresowania, natomiast pytania dotyczące otoczenia (życie, biznes, sąsiedztwo) pomogły zidentyfikować osobę.

Nawet częste kasowanie tego klucza niewiele da, każdy użytkownik ma pewne zainteresowania i często zadawane pytania. Dzięki ich analizie można łączyć rekordy pojedynczych wizyt w Google.

Wiedza na temat tego, o co pytają Google pracownicy, może powiedzieć wiele o działaniach biznesowych firmy. W jakim kierunku dana firma się rozwija itp. Można powiedzieć, że Google jest powiernikiem naszych wszystkich tajemnic, słabości i planów.

W skali makro dane, które oddajemy, można wykorzystywać do badań trendów. Można określić, co się dzieje w określonej populacji. Dane te mogą być wykorzystywane do badań rynku, pozycji marki oraz oznak pojawienia się kryzysów np. wybuchu pandemii czy histerii z nią związanych.

Ale co w rzeczywistości dzieje się z naszymi danymi?

Dane o zapytaniach i częstotliwości kliknięć są wykorzystywane do weryfikacji algorytmów wyszukiwarki oraz do doboru reklamy kontekstowej. Reklama kontekstowa zrewolucjonizowała światowy rynek reklamy. Teraz to nie producent decyduje, gdzie wystawia reklamę, ale to konsumenci określają swoje potrzeby, a następnie poprzez zachowanie decydują, czy dana reklama ma być pokazywana, czy nie.

Podobnie to, co pojawia się w naszej poczcie, jest używane jako kontekst do reklamy kontekstowej. Jako użytkownik daleki jestem od walki z reklamą (zwłaszcza kontekstową). Uważam, że jest to rodzaj umowy – jako darmowy użytkownik serwisu godzę się na bombardowanie reklamą, która dobierana kontekstowo przysparza nam czasem korzyści. Ostatnio dałem się skusić ulubionej firmie szkoleniowej, właśnie dzięki reklamie dołączonej do poczty Gmail.

Dane makro możemy również analizować samodzielnie:  poprzez  narzędzia doboru słów kluczowych do reklamy kontekstowej, poprzez narzędzia pokazujące trendy zapytań w czasie, w dziedzinach i regionach geograficznych. Pozwalają one zrozumieć potrzeby naszych klientów w czasie rzeczywistym.

Firmy często analizują te dane do celów marketingowych i finansowych. Nawet Google w czasie zamieszania wokół pandemii świńskiej grypy stworzył serwis pokazujący na mapie, gdzie temat budzi więcej emocji. Google wybrał bardzo dobrą drogę – udostępnił informacje wszystkim, dzięki czemu nie można ich posądzić o wykorzystywanie przewagi.

Wiedząc jednak, że Google gromadzi morze informacji o nas, fachowcy od teorii spiskowych mogą wyobrazić sobie narzędzia o wiele bardziej rozwinięte, takie, które są dostępne dla zamkniętego grona.

Możemy tylko ufać, że istnieje jakiś super system, który wykorzystuje zgromadzone dane do inwestowania na giełdzie czy do znajdowania firm do wykupienia.

Musi być to chyba poważny problem wewnętrzny dla Google – jak, posiadając tak głęboką wiedzę, obsługiwaną przez bezduszne algorytmy, nie wykorzystać jej do własnych działań rynkowych. Pokusa musi być silna. Jednak potrzeba ochrony tych danych to priorytet dla marki, w której dyskrecja jest jednym z kluczowych elementów.

Wiemy, jakie pokusy mają kraje czy służby specjalne – by nawet najbardziej dopracowane regulacje łamać i doprowadzić do tego, że to, co poufne, jest wykorzystywane do partykularnych interesów określonej grupy.

Można się cieszyć, że Google nie jest firmą należącą do kapitału krajów bez tradycji demokratycznych, gdzie kultura biznesu jest równie mało przejrzysta, jak każdy aspekt życia. Źle byłoby, gdyby kapitał chiński posiadał kontrolę nad spółkami takimi jak Google.

Czy Google mógłby nie zbierać tych danych?

Serwisy jak Google działają na zasadzie sprzężenia zwrotnego, wiedzą, że dobrze działają, kiedy widzą zadowolonych (klikających) użytkowników.  Dlatego analiza danych pochodzących od użytkowników jest podstawą funkcjonowania wyszukiwarki. Tym bardziej, że korzystamy z niej za darmo, a model reklamy kontekstowej wymaga jeszcze dokładniejszej analizy danych.

Co możemy zrobić, by kiedyś bomba informacyjna nas nie zjadła?

My, użytkownicy niewiele możemy zrobić. Bez poszukiwania informacji nie będziemy wykluczeni. Jeśli jesteśmy przewrażliwieni, możemy działać incognito w Google – coraz więcej
przeglądarek ma taką opcje działania.

Więcej do powiedzenia mają poszczególne rządy i agentury. Myślę, że na poziomie globalnym wielcy tego świata powinni się zastanowić nad uporządkowaniem kwestii wykorzystania danych, którymi dysponują ogromne serwisy takie jak Facebook, Google, Microsoft.

Sam Google stosuje bardzo dobre podejście, kierując się starą zasadą: jeśli wiesz coś, co może ci zagrozić, albo wszystkim to powiedz, albo nikomu ani słowa. Już dzisiaj wiele informacji, o które się boimy, jest dostępnych w sposób otwarty przez narzędzia Google. Każdy może je wykorzystać. Tylko czy Google nie może ich wykorzystać bardziej? To jest pytanie.

Inne obawy możemy mieć jako podmioty gospodarcze… ale o tym możesz przeczytać w pierwszej części „Czy należy bać się Google”.

Źródło grafiki: tangi_bertin, Flickr, CC BY 4.0

Plum – Web Solutions
Plum – Web Solutions
Rozumiemy potrzeby - realizujemy skuteczne rozwiązania. Każde rozwiązanie stworzone przez Plum opiera się na badaniach ekosystemu klienta - poszczególne elementy odpowiadają na konkretne zapotrzebowania, wszystkie razem wiążą się w organiczną całość.
Skontaktuj się z nami

Nie jesteśmy w tej chwili dostępni ale możesz wysłać nam informacje. Odezwiemy się do Ciebie.