![](http://plum.com.pl/wp-content/uploads/2010/12/tunisia.jpg)
W październiku przez 2 tygodnie byłem z żoną i dwójką małych dzieci w Tunezji.
Internet Peugeot
Jako że Tunezja jest swoistą demokracją, gdzie co wybory prezydenckie jest jeden kandydat na prezydenta – Internet ma swoją specyfikę. Przez obywateli jest nazywany Internetem Peugeot z uwagi na zbieżność nazwy błędu 404 z tradycyjnym modelem tej marki.
Błąd 404 oznacza niedostępność danej strony, co czasem dotyczy stron istniejących, gdyż mogłyby zaszkodzić obywatelom.. Wiedza na temat obchodzenia zabezpieczeń przez proxy w społeczeństwie jest równie powszechna co w Iranie i Chinach – gdzie żeby mieć 100% dostępu trzeba się trochę bardziej wysilić niż u nas.
Nie wszędzie działał mi Gmail, co było skutecznym odwykiem dla uzależnionego internetowca… Jednak mimo tych barier, Internet jest z wifi w prawie każdym hotelu.
iPhone – moje przenośne biuro
Za czasów studenckich, gdy podróżowałem, prawie nie istniał Internet w Azji i na Bliskim Wschodzie. Ze względu na wysoki koszt komputerów, wyjątkowo szybko zaczęły pojawiać się Internet Cafe – 10 lat temu w dalekich oazach Egiptu społeczność wsi kupowała komputery dla młodzieży, w ten sposób Internet był częścią ich edukacji.
Dalej już było tylko lepiej – Meksyk, Kambodża, Maroko – tłum młodych ludzi siedzących wieczorami w kafejkach rozmieszczonych w najmniejszych miejscowościach w gęstości niemal takiej jak salony fryzjerskie czy kawiarnie…
Zawsze bałem się o bezpieczeństwo, ale co miałem zrobić, nie wyobrażałem sobie podróżowania z komputerem, w podróży z plecakiem wystarczyło kilkanaście kilo sprzętu fotograficznego.
Czas leci i teraz miejsce sprzętu foto zajęły dzieci i ich zabawki. Sam zaś sprzęt stopniał do małego aparatu i aparatu w iPhonie. Unikałem kontaktu z pracą, ale gdy było to konieczne, iPhone umożliwił mi załatwienie kilku ważnych spraw. Po raz pierwszy nie dotknąłem do tego nie swojego (= niepewnego) sprzętu. Wszystko się dało zrobić z komórki. Steve Jobs nazywa to erą post-PC.
Google – przewodnik po bezdrożach
Prawdopodobnie przez specyfikę polityczną Tunezji, trudno było o prawdziwą mapę drogową – to, co mieliśmy do dyspozycji, to w formacie A3 niemal odręcznie narysowany schemat/ulotka oraz fragmenty kraju z przewodnika. No ale jest Google Maps…. Więc któregoś dnia, gdy mieliśmy przejechać dość duży kawałek, zapisałem sobie w iPhonie trasę z punktu A do B.
Trasa wskazywała, że z drogi w kolorze żółtym robi się cienka czarna linia, a potem już tylko szara, by po kilku kilometrach i kilku rozwidleniach wrócić do swojego poprzedniego żółtego koloru… Na miejscu okazało się, że droga będzie prowadzić przez góry.
„Nie ma ryzyka, nie ma zabawy”. Droga przez góry szybko przeszła w drogę bitą, kolejne rozgałęzienia pojawiały się tam gdzie miały, zgodnie z GPS w komórce. W pewnym momencie rozwidlenie prowadziło na drogę, gdzie nasz samochód powinien być raczej zastąpiony Land Roverem… Zdecydowaliśmy się kontynuować drogę, jednak warunki nie ułatwiły nam zadania.
Trasa doprowadziła nas do farmy w górach, malowniczo otoczonej gajami oliwnymi. Z domu wyszedł tłum ludzi zaskoczony niecodziennymi gośćmi. Okazało się, że następnego dnia miał się tu odbyć ślub i dzięki temu droga jest w ogóle przejezdna. Była świeżo odnowiona dla gości z Tunisu.
Gospodarze chyba rzadko widzą takich kosmitów jak my, więc poza bardzo miłym zaproszeniem zaraz chcieli zrobić interes… nie skorzystaliśmy i zrezygnowaliśmy z dalszego przewodnictwa Google Maps – może Google zbyt dokładnie zna bezdroża Tunezji.
Facebook po Arabsku
Z mojej pierwszej podróży autostopem po Turcji wróciłem z plikiem karteczek od różnych miłych ludzi z ich adresami, czasem telefonami. Arkadasz – (przyjaciel po turecku) stał się moim określeniem na spotykanych w drodze ludzi, z którymi się wymieniłem adresem. Z biegiem lat na karteczkach pojawiły się e-maile a potem numery komórkowe.
Ostatnia podróż zaowocowała ciekawym regresem – już nie kolekcjonujemy adresów e-mail, tylko imię i nazwisko bo wszyscy są na Facebooku. Cała młoda Tunezja jest na FB. Wszędzie w biurach, recepcjach zamiast układać pasjansa w Windows, siedzi się na FB.
Ciekawe jest to, że też jestem niemal codziennie na FB, ale jakby zbyt daleko od innych krajów. Widzimy tylko wycinek świata, naszych znajomych i ich znajomych, ale na co dzień nie widzimy dziesiątek języków i kultur. Żyjemy jakby w różnym wymiarze. Od niedawna na moim „wallu” mam czasem wpisy po arabsku od moich tunezyjskich serdecznych arkadaszy.
Jan Gorski